Slasher niedzielny – recenzja Ninja Gaiden 3

Nie debiutuję tu z jakąś specjalną rubryką. Nie zatytułowałem tak artykułu ze względu na porę tygodnia, gdy jest on publikowany. Ninja Gaiden 3 to po prostu taka gra niedzielna – mało wymagający slasher, który odpalamy w leniwe popołudnie końca tygodnia. Choć na pewno nie po powrocie z kościoła.

Liczba dodana do tytułu gry zwiastuje kontynuację serii, niestety wątpliwe, że spodoba się ona fanom poprzednich części, gdyż Ninja Gaiden zawodzi na każdym kroku. Szczególnie jeśli chodzi o poziom trudności, który dopiero na najwyższej wartości zaczyna przypominać to, co przygody Hayabusy miały zawsze do zaoferowania graczom. Ale zacznijmy od początku – by w pełni obiektywnie i niestety bez sentymentu ocenić tytuł autorstwa japońskiego studia Team NINJA.

[image_lightbox url=”https://recenzator.pl/wp-content/uploads/2012/08/ninja-gaiden-3_09.jpg” align=”center” width=”590″ height=”250″ caption=”Nasz główny przeciwnik – Regent w masce”]

A siódmego dnia…

[pull_quote_right]wszystko zapętla się poprzez powtarzające się sekwencje ciosów i quick time eventów, o wykonaniu których do połowy gry się nam przypomina[/pull_quote_right]Wyrokuję, że Ninja Gaiden 3 nie przypadnie do gustu graczom zaznajomionym już z postacią głównego bohatera jakim jest Ryu Hayabusa. Sam do grona fanów się nie zaliczam, poprzednie części znam pobieżnie i kojarzę głównie z ogromnej trudności, kombinacji ciosów i ciągłych uników i bloków. W poprzednie gry z japońskiej serii grałem mało, gdyż nie miałem ich na własność ale przyznam, że już jako właściciel trójki spodziewałem się po niej dużo więcej. Zwłaszcza po spojrzeniu na cenę tytułu.

[youtube id=”6Zr_Rco7d7w” width=”590″ height=”350″ align=”center” caption=”Oficjalny zwiastun Ninja Gaiden 3″]

Fabuła Ninja Gaiden 3 jest dość spójna – zamaskowany psychopata z chrapką na głównego bohatera daje mu tydzień na ocalenie świata i rozpoczyna się akcja, której cel jest jasny – wyrżnąć wszystkich i wszystko (bo nie zabrakło i w tej serii przedziwnych potworów) co w zasięgu wzroku i katany. System gry jest przewidywalny – kilka plansz walki z powtarzającymi się jednostkami (które wraz z postępem liniowej fabuły zmieniają się tylko graficznie dostosowując do tematyki dnia) i walka z bossem. Efekt jest taki, że przez dłuższy czas zalewają nas hordy terrorystów łamane na genetycznie zmodyfikowanych psów łamane na obrzydliwych kreatur prosto z laboratorium, a my rżniemy radośnie brukając ich krwią okolicę i wewnętrzną część kineskopu naszego telewizora. Juha leje się wszędzie jednak  brakuje latających kończyn znanych z poprzedniczek Ninja Gaiden – wszystko zapętla się poprzez powtarzające się sekwencje ciosów i quick time eventów, o wykonaniu których do połowy gry się nam przypomina (wciśnij x – wciśnij y). Nie mówię, że animacja wygląda źle, do pewnego czasu jest nawet wesoło, gdy opanujemy pewne połączenia guzików i pozachwycamy się wygimnastykowanym Ryu. Wszystko to jednak nudzi się niesamowicie szybko i chętnie przystajemy na cut scenki, które w większości trzymają niezły poziom.