Skullcandy Navigator muszle Skullcandy Navigator muszle

Skullcandy Navigator – wskażą kierunek dla miejskich słuchawek?

Wygląd i wykonanie Skullcandy Navigator

[pull_quote_right]Gdy leżą na biurku naprawdę przypominają połówki okularów dla pilotów F16[/pull_quote_right]Design Skullcandy Navigator określiłem już mianem lekko lotniczego. Dla potwierdzenia – spójrzcie tylko jak wyglądają złożone. Niebieskie nausznice (w przypadku testowanego modelu, bo dystrybuująca je Hama Polska sprzedaje również odmiany w czerni, bieli i rożu), gdy leżą na biurku naprawdę przypominają połówki okularów dla pilotów F16. Odpowiedniego sznytu dodaje im przezroczystość, dzięki której możemy zobaczyć metalową osłonę membran z kolistym wycięciem i tłoczony symbol producenta. Dzięki temu zabiegowi możemy również dostrzec metalowe prowadnice wchodzące w każdą z nausznic, które posłużą do regulacji wysokości słuchawek. Muszę przyznać, że wygląda to naprawdę rewelacyjnie, szczególnie przy ściągnięciu Skullcandy Navigator do minimum, gdy końcówki prowadnic trochę wystają i…

Skullcandy Navigator

… i możemy złożyć całą konstrukcję. Ten trik muszę koniecznie pochwalić, chociaż jest często spotykany przy miejskich słuchawkach, gdzie użytkownicy czują potrzebę wygodnego i szybkiego schowania ich. To, co odróżnia jednak Skullcandy Navigator od większości konkurencji, to metalowe elementy tego systemu. Dzięki nim regulacja nausznic na prowadnicach to czysta przyjemność, nie obarczona irytującym (i straszącym posiadacza) skrzypieniem plastiku. Dodatkowo zawiasy całej konstrukcji zostały świetnie zrealizowane pod względem wizualnym i okraszone, rzecz jasna, charakterystyczną cukierkowatą czaszką. Trochę niepokoi mnie jednak sposób połączenia obydwu muszli kablem, który przy przesuwaniu regulacyjnym trochę nieprzyjemnie się marszczy i w moim odczuciu, może kiedyś nie wytrzymać przeciążenia.

Skullcandy Navigator regulacja Skullcandy Navigator prowadnice

W porównaniu do poprzedniego testowanego przeze mnie modelu Skullcandy, Navigatory nie mają aż tak zdobionego pałąka. W testowanym dziś modelu nie uraczymy równie kunsztownego szycia i rewelacyjnych obić – w tym aspekcie jest zdecydowanie skromniej. Na całe szczęście jednak – nie mniej wygodnie. Metalowy i dość elastyczny pałąk (może nawet zbyt elastyczny) wpuszczony został w gumową nakładkę, która od spodu zmienia się w nieco zamszowaty materiał odpowiedzialny za izolację zimnego metalu od naszej głowy. Całość leży na użytkowniku bardzo wygodnie, nie mogę mieć co do tego zastrzeżeń i jest dodatkowo bardzo lekka. Stanowi to o dużym plusie Skullcandy Navigator, które oprócz do jazdy komunikacją miejską, mogą nadać się również do dłuższych sesji z ulubioną grą komputerową; z pewnością nie będą męczyły swoim niedopasowaniem. Mam jednak znowu pewne wątpliwości co do solidności całych słuchawek. Lekki i cienki pałąk to trochę słaby pomysł dla kogoś, kto będzie chciał te słuchawki wrzucić lekkomyślnie do załadowanego plecaka. Polecałbym więc potencjalnym użytkownikom ostrożność w tym aspekcie.

Skullcandy Navigator 2,5 jack

Wyglądu Skullcandy Navigator dopełniają pady wykonane z materiału skóropodobnego. Znowu nie mogę odmówić im eleganckości i dobrego smaku. Są ponadto bardzo wygodne i z pewnością pozwolą na dość długie używanie słuchawek – w sensie, że w czasie długich sesji, bo jeśli chodzi o ich wytrzymałość na przestrzeni dłuższego czasu, to znowu mogę mieć zastrzeżenia. Poważnym minusem wydawać się może również fakt, że raczej nie rozbierzemy ich na czynniki pierwsze i nie wymienimy przy zużyciu materiału.

Skullcandy Navigator kabel

[pull_quote_left]Na pochwalenie jednak zasłuży w tym aspekcie fakt, że mniejszy koniec (podłączany do lewej muszli) jest kątowy, a cały przewód – spłaszczony[/pull_quote_left]Na koniec w kwestii wyglądu i używania – słowo o okablowaniu. Amerykański producent znowu wyposażył swoje słuchawki w odłączany, telefoniczny przewód w standardzie 3,5 mm z jednej strony i… niestety mniejszym (2,5 mm) z drugiej. Nie możemy już więc sobie przełączać kabla pomiędzy innymi urządzeniami tak jak dawały możliwość Hesh 2. Na pochwalenie jednak zasłuży w tym aspekcie fakt, że mniejszy koniec (podłączany do lewej muszli) jest kątowy, a cały przewód – spłaszczony. Tutaj akurat Skullcandy Navigator zasługuje w końcu na plusa w aspekcie solidności.

Jakość brzmienia

W temacie odwzorowywania palety dźwięków, Skullcandy Navigator nie zaskakują mnie w ogóle. Wybierając je do testów miałem przeczucie, że to właśnie będą takie słuchawki do wszystkiego – każdy rodzaj muzyki zabrzmi tu nieźle, da się za ich pomocą nawiązać połączenie telefoniczne i podłączyć do komputera, gdy zechcemy obejrzeć film lub wiadomości. Najbardziej wybitym pasmem dźwięków jest oczywiście bas. Zadowoleni najbardziej będą więc fani wszystkiego, co ma mocno uderzyć w nasze bębenki.

Skullcandy Navigator pady

Pozostałe pasma są niezłe, ale – jak powyżej – nie zaskakują. W ogólnym odsłuchu, zdaje mi się, że cofają się raczej za najniższymi dźwiękami i niezbyt skutecznie przejmują pole w piosenkach, w których powinny dominować. Taka to średniawka (w sensie jakości), bez większego szału, ale i bez większych zastrzeżeń.

Skullcandy Navigator muszle

Problemem Skullcandy Navigator może okazać się za to ich nieszczelność. Konstrukcja słuchawek sprawia, że niezbyt mocno odcinają one nasz świat muzyczny od zewnętrznego. Ma to na pewno swoje plusy – usłyszymy nadjeżdżający samochód, ale również jestem świadom faktu, że wielu użytkownikom może nie przypaść to do gustu. Warto się zastanowić nad tymi słuchawkami przez pryzmat tego faktu.